Narodowy Bank Polski prognozuje, że do końca 2017 r. tempo wzrostu gospodarczego w Polsce utrzyma się na poziomie 3,3–3,5 proc. rocznie. Silny pozostanie także rynek pracy. Dobra sytuacja wynikać będzie jednak nie ze wzrostu zatrudnienia, ale z mniejszej liczby osób poszukujących pracy. Najpoważniejszym czynnikiem ryzyka będzie kondycja rynków wschodzących, w tym Chin.
– Spodziewamy się, że wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie prawdopodobnie 3,4 proc., w kolejnych latach będzie zbliżony. W roku 2016 – 3,3 proc., a w roku 2017 – 3,5 procent. Mamy więc w miarę stabilną ścieżkę wzrostu gospodarczego przy poprawiającej się koniunkturze przede wszystkim w krajach rozwiniętych – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Jacek Kotłowski, wicedyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP.
Do końca roku w polskiej gospodarce panować będzie deflacja, która trwa od połowy ubiegłego roku. Na przełomie nowego roku ceny powinny jednak zacząć nieznacznie rosnąć. Inflacja w 2016 roku ma osiągnąć 1,1 proc., a rok później – 1,5 procent. Jest to dolna granica celu inflacyjnego, ustalonego przez NBP.
– Wydaje się, że na razie deflacja nie ma negatywnych skutków dla polskiej gospodarki. Konsumenci, przynajmniej na podstawie naszych badań ankietowych, nie widzą deflacji. Spadki cen, które notuje GUS, konsumenci raczej postrzegają jako brak zmiany cen, niż jako spadki cen ich koszyka – wyjaśnia Kotłowski.
Ekonomista spodziewa się także spadku stopy bezrobocia. Poprawa kondycji rynku pracy wynikać będzie jednak z niższej aktywności zawodowej, a nie ze zwiększenia liczby miejsc pracy w gospodarce. Zmiany demograficzne powodują bowiem, że liczba osób w wieku produkcyjnym będzie systematycznie maleć. Jeśli dojdzie do obniżenia wieku emerytalnego do poprzednich poziomów, to efekt ten zostanie jeszcze wzmocniony.
– Inwestycje pozostaną w trendzie wzrostowym, skala tego wzrostu może być w najbliższych latach nieco niższa ze względu na przejście z jednej perspektywy unijnej w kolejną, gdzie nowe środki dopiero napływają i dopiero stopniowo są wydawane. Ale dynamika inwestycji powinna być dodatnia – prognozuje wicedyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP.
Według wrześniowego odczytu niemieckiego urzędu statystycznego Destatis zamówienia w przemyśle naszych zachodnich sąsiadów spadły o 1,7 proc. (m/m) i był to trzeci miesiąc spadków z rzędu. Choć spowolnienie może wpłynąć także na polską gospodarkę, to zdaniem Jacka Kotłowskiego negatywny trend jest tylko przejściowy.
– Tutaj możemy mieć do czynienia z jakimś przejściowym spowolnieniem, ale w dłuższej perspektywie ta dynamika eksportu powinna się utrzymać na stosunkowo wysokim jak na ten okres pokryzysowy poziomie – tłumaczy.
Ekspert za największe zagrożenie dla krajowej koniunktury uważa sytuację w gospodarkach krajów wschodzących, przede wszystkim w Chinach. Ryzyko wiąże się także z czynnikami cyklicznymi, jak m.in. spadek cen surowców czy ogólne wyhamowanie tempa wzrostu światowej produkcji.
Przedstawiciel NBP dodaje jednak, że ewentualny kryzys w Chinach nie powinien mieć bezpośredniego przełożenia na polską gospodarkę. Choć Chiny są dla Polski drugim po Niemczech importerem z udziałem 11,4 proc., to spowolnienie znacznie bardziej dotyka eksporterów, a polskie firmy eksportują towary do Chin w niewielkim stopniu.
– Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że duża część naszego eksportu jest wysyłana do Chin pośrednio, to udział Chin cały czas w tym naszym czy to eksporcie, czy wartości dodanej jest stosunkowo niewielki, on nie przekracza 3 proc., więc skala tego spowolnienia nie powinna być duża – wyjaśnia Kotłowski.